Piotrowi – w podziękowaniu za wspólnie przebyte, piękne ścieżki, a czasem buszowanie po manowcach…
– Marto…
– Piotrze!… czekałam…– otwarte okienko prywatnej rozmowy czatowej zaprasza gościnnie.
Znów zanurzę się w Świat Wyobraźni, prowadzona przez najmilszego mi Przewodnika. Radość, ekscytacja… ileż to już razy wprowadzał mnie w głąb siebie i sam wchodził we mnie, by wydobyć i pokazać „skarby, które w sobie nosisz” – jak kiedyś powiedział.
Wyczekiwałam tych spotkań, czasami całymi miesiącami. Zawsze zjawiał się nagle, a ja porzucałam wtedy każde zajęcie, by całą swoją uwagę skupić tylko na Nim.
Stworzyliśmy wspólny świat, lecz zanim zaczął się on dziać, zabierał mnie w krótkie podróże, bym oswoiła się ze sobą, bym odrobinę zrozumiała Jego.
– Obiecałem Ci coś, pamiętasz? – nigdy nie ulatywały słowa, które mi dawał. Gdyby nawet nie były zapisane, gdybym nie odczytywała ich raz jeszcze i jeszcze i jeszcze, gdy tęskniłam, i tak zostawałyby we mnie, tak bardzo zmieniały one sposób mojego postrzegania, rozwijały wrażliwość.
– Pamiętam… spotkamy się w bieszczadzkiej kolibie i… – zawieszam dłoń nad klawiaturą, jak zawiesza się głos w rozmowie. Tym razem nie kończy za mnie myśli, pozwala, bym rozpoczęła opowieść.
—————————
ONA Ja już tam jestem. Zdążyłam przynieść drewno i rozpalić w małym, żelaznym piecyku, pozapalać kilka świeczek, stojących na drewnianym klocu, imitującym stół. Nieduże pomieszczenie nagrzewa się szybko, nie muszę już rozcierać dłoni, stojąc tuż przy „kozie”. Decyduję się nawet na zdjęcie kurtki.
Powoli odprężam się też psychicznie, odpływa wspomnienie paniki, która ogarnęła mnie, kiedy stwierdziłam, że nie zdążę już zejść do Górnej Wetlinki przed zmrokiem. A tu pogoda załamała się gwałtownie, ruszył się silny, lodowaty wiatr, niosący pierwsze w tym roku płatki śniegu. Teraz głośny szum za drewnianymi ścianami, jękliwe świsty i postukiwania, działają na mnie wręcz usypiająco.
Muszę jednak zrobić coś ciepłego do picia, zjeść resztę prowiantu przygotowanego na ten długi dzień samotnej wędrówki przez Połoniny. Jestem wyczerpana i wiem, że jeśli tego nie zrobię, jutro obudzi mnie silny ból głowy.
Zajęta szukaniem jakiegoś naczynia, nalewaniem niezbyt już świeżej wody z pojemnika, stojącego w kącie, nie od razu uświadamiam sobie, że w znane mi dźwięki wkrada się inny: ciężkie stąpanie, a zaraz później uderzenie w drzwi.
Zamieram…
– „Co to może być?” – myślę gorączkowo – „Chyba nie niedźwiedź?”
Odganiam tę wizję. Na dziś, jak mi się zdaje, wyczerpałam już zapasy strachu.
Po chwili pukanie się powtarza: raz, za razem, jakby lekko zniecierpliwione. To, po prostu, człowiek – taki sam zbłąkany, zaskoczony śnieżycą i nocą wędrowiec. Nie może pozostać na tej zawierusze, chociaż myśl o przymusowym obcowaniu z kimś nieznanym, jest mi przykra.
ON Łomot, który się teraz rozlega, wręcz wstrząsa drzwiami i nareszcie powoduje reakcję.
Otwierają się powoli, jakby ten, kto za nimi stoi, nie mógł się zdecydować, co robić.
Widzę ją, stojącą tuż za progiem, oświetloną pełgającymi płomykami świec – drobną sylwetkę, w aureoli rozproszonego blasku. Niepewnie usuwa się na bok, by mnie przepuścić.
Nie padają żadne słowa, dopóki nie wejdę, zatrzaskując za sobą te pieprzone drzwi i nie odetnę się od szaleństwa tam, poza nimi.
Zdejmuję kurtkę, otrzepuję włosy i buty – podłoga wokół mnie jest już cała mokra, tyle tego białego paskudztwa miałem na sobie.
Teraz nareszcie spoglądam na nią – jakieś pozory uprzejmości trzeba zachować, chociaż jestem wściekły – tak długo trzymała mnie na tym zimnie…
– No, cześć. – mówię mrukliwie – Jesteś tutaj sama?
Zanim odpowie, już wiem, widzę: samotna kurtka na kołku przy drzwiach, rzucony nieopodal, nieduży plecak.
– Cześć… tak… – odpowiada z wahaniem.
Patrzy na mnie z dziwnym wyrazem twarzy: rozszerzone oczy, groteskowo duże w tej drobnej buzi, zastygłe, nieruchome rysy, układające się jak…- szukam w pamięci odnośnika.
Trafia mnie tym spojrzeniem. Przez chwilę wpatruję się w nią intensywnie i ze zdumieniem czuję narastające we mnie uczucie… triumfu?
Coś budzi się we mnie, coś, czego nigdy nie znałem, nie doświadczałem. Potęguje się jeszcze, gdy ona opuszcza oczy, cofa się parę kroków.
Stoi teraz przy rozpalonym piecyku, na którego wierzchu, w małym garnuszku, buzuje już wrzątek. To daje jej pretekst, by przerwać ten dziwny nastrój.
– Napijesz się herbaty? Właśnie przyrządzałam… – ten głos nie brzmi pewnie. Ciągle słyszę w nim owe nutki, łechcące mnie, podsycające wewnętrzne pobudzenie.
————————–
– Piotrze? – przerywam Mu – Przecież nie taki miał być scenariusz…
– Zaufaj mi. – odpowiada tylko.
————————–
ONA Uzyskuję twierdzącą odpowiedź, więc krzątam się, wyjmując z plecaka jedzenie, małe torebeczki ekspresowej herbaty, kubki od termosu. Wrzucam saszetki do wrzątku, by zaparzyć esencję… To pozwala mi odprężyć się trochę.
Strofuję się w myślach za ten kolejny przejaw paniki. Jestem widocznie wyjątkowo silnie pobudzona, skoro taka naturalna rzecz, jak przyjście kogoś, potrafiła mnie aż tak poruszyć. Zwykły, młody człowiek, chyba niewiele starszy ode mnie, może około dwudziestu pięciu lat. Wygląda nawet sympatycznie, a że trochę nie w humorze? Trudno się dziwić…
Ostrożnie zerkam na niego, siedzącego już przy „ stole” na mniejszym klocu i widzę, że on znów patrzy na mnie badawczym, skupionym spojrzeniem. Jego usta straciły swój surowy rys, teraz lekko wyginają się w cień uśmiechu. Nie nadaje to twarzy ciepła, jest raczej może wyrazem ironii… nie umiem tego rozpoznać. Znów szalony stukot serca, irracjonalny lęk. Uciekam spojrzeniem. Staram się opanować drżące ręce, bezład myśli.
– „Jesteś głupią histeryczką! Co się z tobą dzieje?!” – kołacze mi w głowie.
Herbata gotowa, nalewam ją więc z garnuszka, skupiając na tej czynności całą swoją uwagę. Postanawiam przerwać dręczącą ciszę, klimat nieufności, który w sobie wzbudziłam.
Podchodzę do mężczyzny, niosąc gorący kubek, by postawić go przed nim. Za chwilę usiądę, poczęstuję go kanapkami i popijając rozgrzewający napar, porozmawiam z nim spokojnie.
ON Zbliża się powoli. Widzę wahanie w jej ruchach. To nie tylko skupienie, potrzebne, by nie uronić gorącego płynu, to jakiś wewnętrzny opór, z którym walczy, by podejść do mnie.
Sycę się tym…
– „Jeszcze bliżej… chodź tu, o, tu…” – nakazuję jej bezgłośnie. Już czuję jej zapach, zapach, kojarzący się z dzieckiem, karmionym mlekiem, pomieszany z aromatem cytrynowego earl grey`a.
O moment za wcześnie wyciągam rękę, nie odstawiła jeszcze naczynia.
A może zadziałał jej instynkt.
Gorąca struga podąża w kierunku mojej twarzy, uchylam się w ostatniej chwili.
Już stoję, silnie ściskając jej nadgarstek. Z bezwładnej dłoni wypada kubek.
Zastyga na moment, przerażone oczy aż biją siłą swego wyrazu.
Czerpię z nich swoją siłę, swoje szaleństwo, pragnienie, nieokiełznane pożądanie.
Szarpie się rozpaczliwie, kiedy sięgam dłonią pod jej sweter, zdzieram stanik, brutalnie chwytam za pierś.
Czuję silne kopnięcie w goleń, obezwładnia mnie ból, mimowolnie rozluźniam uścisk.
Wyrywa się, już jest przy drzwiach.
Nie ma żadnych szans, nie zdąży otworzyć ze skobla.
Już przy niej jestem, przypieram całym ciałem do surowych desek, wbijając w nie twarzą, piersiami, brzuchem.
Łoskot uderzeń jej głową o drzwi, spazmatyczne oddechy, szelest szarpanego ubrania – to jedyne dźwięki… Nie jęczy, nie krzyczy, jakby straciła mowę.
Po chwili opadają też jej dłonie, odpychające mnie od siebie nieporadnie… robi się na wpół bezwładna.
Dopiero teraz słyszę szloch, czuję drżenie wstrząsanych łkaniem pleców.
Odwracam ją twarzą do siebie. Ma zamknięte oczy, mokre policzki, półotwarte usta.
To ostatnia chwila, kiedy na moment wraca mi świadomość tego, co robię.
——————–
– Piotrze – wystukuję z trudem, – Dlaczego? Nie chcę tak, nie dam rady…
– Nie uciekaj. Masz to w sobie. Uwolnij się. – lakoniczna odpowiedź budzi mój bunt.
– Proszę… nie chcę… proszę…
– Pisz.
Tak jeszcze nie było. Piotr… mój dobry, łagodny Piotr…
Nie zmuszał mnie nigdy. Prowadził, wskazywał drogę, czasami leciutko popychał, gdy się wahałam. Ale nie nakazywał…
Skąd wie, jak się domyślił, dlaczego chce mi to wydrzeć?
Milczę długo. Zbieram myśli. Powoli napływają wspomnienia uczuć. Uczuć, nie zdarzeń. Zapisu wydarzeń we mnie nie ma. Były tylko zapalnikiem, chaosem, który rozlał się wokół, by mnie zagarnąć.
——————-
ONA Nie mam siły. Nigdy nie miałam, gdy trzeba było się ratować. Chwila rozpaczliwego oporu, a potem – rezygnacja.
Tak straciłam Marka.
Dlatego teraz jestem tutaj, jestem tutaj sama. I dlatego za chwilę stanie się to, co śniło mi się po nocach… To wspomnienie wyrywa ze mnie jeszcze silniejszy szloch.
Nie otwieram oczu. Nie mogę widzieć, nie mogę dotykać… Moment, kiedy odpychałam, zamiast przyciągać…, Kiedy czułam pod palcami jego dłonie, wczepione w moje włosy… Wstrząs obrzydzenia, a jednocześnie czułość… Te dłonie powinny kochać, powinny być kochane…
– Nie… będę posłuszna… tylko nie tak… nie brutalnie… bardzo się boję… – cichy głos, nie stać mnie na więcej, ale on słyszy.
Rozluźnia trochę chwyt palców, bardziej podtrzymuje teraz, niż niewoli.
Podprowadza mnie do pryczy. Naciskiem na kark skłania do uklęknięcia, położenia się na niej górną częścią ciała.
Tak kat kładzie skazańca na pniu, zanim opuści na niego topór.
Jestem bezwolna, zlodowaciała, narastające drżenie przeradza się w nieopanowany dygot…
Chwile oczekiwania, najgorsze w moim życiu…
Później nic już nie będzie takie samo…
ON – „Boję się… boję…” – słowa, których pożądam bardziej, niż tego kruchego, jasnego ciała, obnażanego szybkimi ruchami.
Krótka chwila zawahania już minęła.
Mam ją przed sobą, teraz nic mi już nie przeszkodzi.
Przeciągam to w nieskończoność, karmię się widokiem dygoczących, zaciśniętych ud, rąk wczepionych w pokrycie pryczy, zwierających się i rozluźniających palców, włosów rozrzuconych wokół głowy, zasłaniających mokry policzek i łkające usta.
Dotykam łona… delikatnie. Wstrzymuje oddech, przestaje płakać…
Cofam palce.
Czy to możliwe, bym słyszał bicie jej serca, czy to mój własny puls?
Palce na pośladkach. Spina się jeszcze bardziej…
Znów wycofuję.
Sex i erotyka na najwyższym poziomie. Codzienna aktualizacja zdjęć i filmów erotycznych. Najlepsze strony erotyczne w sieci. Darmowe zdjęcia i darmowe filmy
Nie wytrzymuje:
– Błagam…błagam… – prośba o łaskę…
Daję jej ją. Wbijam się z impetem… i… kurwa! – ustępująca pod naporem przeszkoda w głębi, zalewa mnie ciepłą, czerwoną wilgocią.
Jej krótki krzyk nie zatrzymuje mojego ruchu.
Nic nie jest w stanie go teraz zatrzymać: ani moje zaskoczenie, ani jej omdlenie.
Poruszam się z trudem, ale coraz szybciej; jest tak ciasna, że używam do tego całej siły.
Nie panuję nad swą brutalnością – tak parzą się drapieżne zwierzęta.
Ból wyrywa ją z nieświadomości, czuję teraz, jak jej ciało reaguje silnymi skurczami, jak próbuje uciec spode mnie, jak znów wstrząsa nią rozrywający płacz…
Tego mi trzeba, tego pragnę…
Wbijam w nią palce: pośladki, piersi, brzuch, biodra…
Kiedy na chwilę unosi głowę, kurczowo wczepiam je w kark, przygniatam twarz do pryczy…
Dusi się chyba, bo usiłuje ją odwrócić… przenoszę dłoń na szyję, czuję pod nią oszalały puls… Zaciskam…
Szamocze się… cichnie…
Wybucham…
Rozluźniam chwyt… wychodzę z niej…
Podnoszę ją i kładę na pryczy.
Otwiera oczy, ale nie skupia ich na niczym… Bezmyślne, nieobecne spojrzenie.
Zwija się w kłębek, zamyka oczy.
Przykrywam ją kurtką, jej, moją.
Trwamy tak do rana. Ona chyba śpi, mam nadzieję, że śpi, nie słyszę, by płakała.
Oddycha bardzo cicho, kilka razy podnoszę się ze swojego kąta, by upewnić się, że tam jest.
Najdłuższa noc w moim życiu.
Później już nic nie będzie takie samo…
—————————-
– Marto…?
-Jestem, Piotrze… – mokre palce przywierają do klawiszy, trafiają w nie z trudem i na oślep.
– Wybacz mi…
– Nie… to nic… to dobrze…
– Wybacz. Ale… z demonami trzeba walczyć. Nie hodować ich w sobie, nie karmić
wyobraźnią, nie podsycać obawami. Wywlec na światło dzienne, wtedy znikną.
– I… co stało się z nimi? Z ta dziewczyną, z tym chłopakiem?
– On wyszedł z koliby, zanim Ona wstała. Czekał w pobliżu. Kiedy się ogarnęła i również
wyszła, poszedł za Nią, by się upewnić, że zdoła wrócić do siebie.
– Kobieta nigdy nie wróci do siebie…
– Wiem. Dlatego ja tego nie robię. Ja tylko o tym piszę. Tak pozbywam się swoich demonów.
– Pozwól mi już odejść, Piotrze…
– Dobrze. Ale wrócisz, prawda?
– Kiedyś wrócę…